Z Tomaszem Czajką, do niedawna inżynierem oprogramowania komputerów pokładowych w SpaceX, a obecnie rozwijającym własny projekt rozmawiamy o sformalizowaniu wiedzy matematycznej w postaci biblioteki w języku programowania; programowaniu komputerów pokładowych dla statków kosmicznych; problemach ewentualnej misji na Marsa; różnicy w sposobie pracy w Stanach Zjednoczonych i Polsce; wpływie Artificial Intelligence na nasze życie oraz perspektywach rozwoju technologii i jej wykorzystania w najbliższych czasach.
Co prawda AI mogłaby być wygodna w użyciu do sterowania pojazdem Dragon, ale nie byłoby to w tym zastosowaniu zbyt dobre. Chcieliśmy, aby komputer był przede wszystkim przewidywalny w tym co zrobi, a nie sam sobie coś wymyślał. Dlatego też wszystkie możliwe przypadki testowaliśmy tysiące razy w różnego rodzaju symulacjach. Stworzyliśmy system „real time” który pozwala, aby, gdy np. zepsuje się silnik, komputer pokładowy podjął decyzję w sekundę. I to oprogramowanie gwarantowało na 100%, że tak się stanie. Jest więc to zupełnie odwrotny problem niż te, z którymi mierzy się AI, gdy mamy jakieś dane, których nie potrafimy zinterpretować i zrobi to za nas właśnie Machine Learning. Miałem więc do czynienia z takim raczej klasycznym programowaniem, co nie oznacza, że nie było one ciekawe. Prawdę mówiąc interesowało mnie ono bardziej niż obecne projekty związane z AI. W takim oprogramowaniu bowiem mam jednak większą kontrolę nad tym co się dzieje i mogę umieć przewidzieć co się stanie, co finalnie zrobi komputer.
Jak wygląda Pana dzień pracy w SpaceX?
Obecnie zrobiłem sobie przerwę na kilka miesięcy. Jeśli chodzi o SpaceX to może tam jeszcze wrócę. Póki co nie pracuję dla nikogo. Poza tym zakończyłem duży projekt, nad którym pracowałem kilka lat i stwierdziłem, że przyda mi się kilka miesięcy odpoczynku. Mam również kilka własnych projektów. Jeden z nich powoli zaczynam realizować. Chciałbym sformalizować wiedzę matematyczną w postaci biblioteki w języku programowania. Tak, aby można było pisać dowody matematyczne w sposób zrozumiały dla komputera. Co prawda są już takie systemy, ale mało kto ich używa, bo nie są najlepiej zaprojektowane i dość trudne w użyciu. Dlatego też próbuję zrobić coś lepszego. Projekt ten jest w fazie początkowej, ale szersza idea jest taka, aby rozwinąć bibliotekę wiedzy matematycznej.
Kto miałby korzystać z takiej biblioteki?
Przede wszystkim naukowcy. Matematycy, którzy obecnie dowodzą twierdzeń w sposób tradycyjny, na papierze. Gdyby zapisali je w języku, który próbuje zrobić to komputer mógłby od razu stwierdzić, czy jest w nich jakiś błąd, czy czegoś brakuje, czy też dowód jest poprawny. Język taki mógłby też znaleźć zastosowanie przy weryfikacji oprogramowania, np. czy działa ono zgodnie ze specyfikacją dla wszystkich możliwych danych. Owszem, są już w użytku podobne rozwiązania – np. Intel używa takiej formalnej weryfikacji przy projektowaniu procesorów – ale według mnie bardzo niewygodne w użyciu.
Przy pomocy jakiego języka programowania chce Pan stworzyć ten system?
Używam języka ML, który nie jest specjalnie popularny, ale został stworzony kilkadziesiąt lat temu do tego konkretnego celu. Sposób jego działania umożliwia mi bycie w stu procentach pewnym, że dowód jest poprawny. Inne języki, typu Java czy C++ nie nadają się do tego konkretnego systemu, bo można łatwo je oszukać. Język ML jest za to bardziej formalny, nie pozwala na pewne operacje i dzięki temu nie da się komputera oszukać w takim języku – to jest jego zaletą w tym projekcie. Całość dopiero się rodzi i póki co myślę, że ten system może być projektem typu open source. Nie oczekuję, że zarobię na nim duże pieniądze. Na początek muszę go zaprojektować i przede wszystkim pokazać, że działa.
Wróćmy do projektu, który zamknął Pan w SpaceX…
Pracowałem nad załogowym pojazdem Dragon. Zajmowałem się oprogramowaniem dla komputera pokładowego załogowych pojazdów Dragon i projekt ten rozwijałem przez ostatnie 5 lat. Można powiedzieć, że jest on już gotowy. Odbyła się nawet misja demonstracyjna tego pojazdu, na razie bez ludzi. Wygląda to tak, że Dragon leci na rakiecie Falcon, odczepia się od niej i sam dociera do stacji kosmicznej. Wszystko to dzieje się autonomicznie. To co jest wyjątkowe w tym projekcie to fakt, że pojazdy Dragon – zarówno załogowe, jak i cargo – potrafią wrócić na Ziemię i wylądować na spadochronach. Dotychczas kapsuły cargo nie wracały tylko spalały się w atmosferze.
Na jakie funkcjonalności stawia się tworząc rozwiązania związane z lotem Dragona? Czym Pan się zajmował?
Zajmowałem się kwestiami nawigacji i naprowadzania. Opracowywałem z grupą współpracowników oprogramowanie, które pobiera dane z różnych sensorów, GPS, laserów, urządzeń mierzących pozycję w przestrzeni. Na podstawie pobranych danych oblicza on pozycję, w której znajduje się pojazd i planuje optymalną trajektorię lotu, np. aby zużyć jak najmniej paliwa. Największa część takiego oprogramowania zajmuje się reagowaniem na problemy, które mogą powstać podczas lotu.
Jakiego rodzaju mogą być te problemy?
Może się popsuć jakiś sensor czy silnik, GPS podawać złą pozycję. Może się np. jednocześnie popsuć silnik i urządzenie do nawigacji czy też trajektoria lotu może być inna, jeśli np. okaże się, że pojazd ma mniej paliwa niż się spodziewaliśmy wcześniej. Ogólna idea jest taka, że pojazdy cargo nie muszą być aż tak niezawodne jak te załogowe. Z oczywistych względów – mamy ludzi na pokładzie i chcemy zminimalizować ryzyko, że coś im się stanie. Właśnie przez to oprogramowanie do pojazdów dla ludzi jest dużo bardziej skomplikowany niż ten do lotów cargo.
Jak duży zespół pracował przy tym projekcie?
W sumie kilkanaście osób. Ale były też momenty, gdy w zespole programistów pracowałem nad tym projektem sam, a później np. 5 osób. Poza zespołem programistów SpaceX ma też osobny zespół ludzi – nazwijmy go zespołem naukowym – który nie programuje na komputerze pokładowym tylko projektuje jakie funkcjonalności powinno mieć jego oprogramowanie, biorąc pod uwagę np. fizykę. Oni właśnie dawali nam wytyczne, a mój zespół odpowiadał za zapewnienie, że zostały one w niezawodny sposób zaimplementowane na komputerze. Mieliśmy też osobny zespół, który zajmował się mechaniką orbitalną czy silnikami rakietowymi. Programiści musieli jednak orientować jak to wszystko działa, a nie tylko „ślepo” implementować to co przekazywały nam inne zespoły. Dlatego też musiałem przyswoić dużo wiedzy z fizyki i mechaniki orbitalnej.
Jakie narzędzia wykorzystuje się przy takim programowaniu? Wspieraliście się np. sztuczną inteligencją?
Nie. Co prawda AI mogłaby być wygodna w użyciu, ale nie byłoby to w tym zastosowaniu zbyt dobre. Chcieliśmy, aby komputer był przede wszystkim przewidywalny w tym co zrobi, a nie sam sobie coś wymyślał. Dlatego też wszystkie możliwe przypadki testowaliśmy tysiące razy w różnego rodzaju symulacjach.
Czyli jednak człowiek…
Zdecydowanie. Co prawda, są w tym projekcie wykorzystane różne ciekawe rozwiązania, ale nie jest to klasyczna sztuczna inteligencja. Stworzyliśmy system „real time” który pozwala, aby, gdy np. zepsuje się silnik, komputer pokładowy podjął decyzję w sekundę. I to oprogramowanie gwarantowało na 100%, że tak się stanie. Jest więc to zupełnie odwrotny problem niż te, z którymi mierzy się AI, gdy mamy jakieś dane, których nie potrafimy zinterpretować i zrobi to za nas właśnie Machine Learning. Miałem więc do czynienia z takim raczej klasycznym programowaniem, co nie oznacza, że nie było one ciekawe. Prawdę mówiąc interesowało mnie ono bardziej niż obecne projekty związane z AI. W takim oprogramowaniu bowiem mam jednak większą kontrolę nad tym co się dzieje i mogę umieć przewidzieć co się stanie, co finalnie zrobi komputer.
Jaka była więc Pana rola w tym projekcie?
Moja rola po części sprowadzała się do tego, że byłem w tym zespole osobą, która dobrze zna się na matematyce, algorytmice i informatyce. Inne osoby natomiast znały się na kompletnie innych dziedzinach czy specjalizacjach. Na lotach kosmicznych, fizyce, silnikach rakietowych itd. Można więc powiedzieć, że byłem w tym zespole naukowcem.
Zakłada Pan powrót do SpaceX? Jakie mogą czekać wówczas na Pana wyzwania?
Myślę, że będzie to projektowanie bardzo podobnych rozwiązań, ale do celów misji na Marsa. SpaceX buduje już większą rakietę niż Falcon i zamiast kapsuły Dragon pojazd Starship. Obecnie mają Falcona, Falcona Heavy czyli tę samą rakietę tylko z dodatkowymi zbiornikami paliwa oraz trzy razy większą liczbą silników. Jest też załogowy pojazd Dragon. Kolejny duży projekt to rakieta SuperHeavy, która jest obecnie testowana i właśnie statek Starship, który ma dotrzeć na Marsa. Jest on odpowiednikiem Dragona, ale dużo większym i bardziej uniwersalnym – może polecieć na stację kosmiczną, na Marsa lub na Księżyc.
Założenie jest więc takie, że powstanie zestaw SuperHeavy-Starship, który być może zastąpi zestaw Falcon-Dragon w lotach na stacje kosmiczną. Sam też pracowałem trochę przy budowie Falcona i ideą SpaceX było, aby ta rakieta mogła bez przeszkód lądować i startować jeszcze raz, co obniża znacząco koszty lotów kosmicznych – i to się udało zrealizować.
Mówi się, że na początku na Marsie wylądują pojazdy autonomiczne, które będą przygotowywać bazę dla astronautów. Czy przy tym projekcie też może Pan brać udział?
Potencjalnie tak. Różnica między tymi dwoma pojazdami jest taka, że przy locie na Marsa nie da się Starshipa w ogóle kontrolować, bo komunikacja jest zbyt wolna. Natomiast w podróży na niską orbitę, można z Ziemi wysyłać komendy do Dragona, który natychmiast reaguje. Przy locie na Marsa odległość jest tak duża, że zanim do statku dotrze jakaś komenda mija 20 minut. Musi więc być on całkowicie autonomiczny i niezawodny. Zatem o tym czy udało mu się wylądować na Marsie ludzie dowiedzą się po 20 minutach od jego ewentualnego lądowania. To tworzy całkowicie nowy poziom trudności w projektowaniu oprogramowania.
Zmieńmy trochę temat – skąd się bierze według Pana obecna dominacja programistów z Azji, zwłaszcza Chińczyków?
W sensie biznesowym to nie powiedziałbym, że akurat oni dominują. To jednak amerykańskie firmy nadal przodują w technologiach. Ale tak, na pewno pochodzi z Chin sporo bardzo dobrych programistów. Z Polski też jest ich całkiem dużo. Powiem tak, z tego co zaobserwowałem z Ameryki wywodzi się stosunkowo mało bardzo dobrych programistów, jak na tak duży kraj. Wynika to na pewno z systemu edukacji. Z jakiegoś powodu edukacja matematyczna w Stanach jest na dużo niższym poziomie niż w Polsce, Europie Wschodniej czy Azji.
Elitarni programiści powinni być nie tylko dobrzy w samym programowaniu czy w jego językach, ale także w teorii matematycznej. Z drugiej strony, nie chciałbym jednak, aby to zabrzmiało, iż cała edukacja amerykańska jest gorsza – to jest sprawa dyskusyjna. Ma ona na pewno też swoje zalety. Polacy są dobrzy w aspektach teoretycznych, posiadają solidne podstawy naukowe, ale w porównaniu do Amerykanów mają braki w innych dziedzinach.
Jakich?
Amerykanie są przede wszystkim świetni w pracy zespołowej. Potrafią współpracować dużo lepiej niż w Polsce. Podejrzewam, że wynika to właśnie z tego, na co kładzie się większy nacisk w edukacji. W Ameryce ludzie nie znają się może tak dobrze na matematyce, ale potrafią zrobić bardzo dobrą prezentację, w zajmujący sposób opowiedzieć o projekcie, który realizują i zainteresować nim innych.
Czyli dobrze go sprzedać…
Dokładnie. Teoria oczywiście też jest ważna, ale te umiejętności, o których wspomniałem przed chwilą również są istotne. Na początku mojej pracy w Ameryce, a przed SpaceX byłem zatrudniony w Google, gdzie przeżyłem lekki szok, że ludziom w Stanach Zjednoczonych rzeczywiście zależy nawzajem na sukcesie w zespole. Albo menedżerowi zależy, aby jego podwładnemu coś jak najlepiej wyszło. Z tego co słyszę od ludzi pracujących w IT w Polsce, tu jest dokładnie odwrotnie.
Kwestie mentalne?
Też. Chociaż to może także wynikać z tego, że zarządzanie zespołami w Ameryce jest na dużo wyższym poziomie. Może więc nie wynika to z jakiś różnic w charakterach ludzi tylko z umiejętności, doświadczenia i przeświadczenia, że to umiejętne zarządzanie pracownikami rzeczywiście jest ważne. Co nie zmienia faktu, że w Polsce tkwi olbrzymi potencjał i to o czym mówię szybko się zmienia.
Naszych programistów ocenia Pan więc chyba wysoko.
Oczywiście. I nie tylko ja – to samo jest z firmami amerykańskimi. W Stanach jest tak, że jak tylko rekruterzy widzą, że kandydat jest z jakiegoś dobrego uniwersytetu w Polsce to jest to dla nich automatycznie sygnał – pewnie będzie to osoba dobra technicznie.
Kilka miesięcy temu rozmawiałem na temat naszego systemu edukacji z doskonale Panu znanym prof. Krzystofem Diksem, który mówił, że należy stawiać nadal przede wszystkim na naukę podstaw programowania i robić to jak najwcześniej.
Akurat w moim wypadku na pewno olbrzymie znaczenie miało to, co robił i dalej robi Profesor. Organizowana przez niego i innych olimpiada informatyczna – bardzo wysoko ceniona w Polsce – skłoniła mnie do nauki algorytmiki we wczesnym wieku. To była dla mnie główna motywacja, aby dobrze wypaść na olimpiadzie informatycznej. Jest ona świetnie zorganizowana i nie tylko motywuje, ale jej laureaci jeżdżą później na obozy, na których są szkolenia na wysokim poziomie, które umożliwiające dalszy rozwój.
Jak to wygląda w Stanach?
W Stanach też jest olimpiada informatyczna dla tamtejszych licealistów, ale prawdę mówiąc mało kto o niej słyszał. Startuje w niej bardzo mało osób, koło setki, gdy w dużo mniejszej Polsce uczestników jest chyba około tysiąca. Tak z kolei dobrze rozpropagowane są inne formy, np. letnie praktyki w firmach. Częściej też w młodym wieku uczniowie próbują uruchomić swój pierwszy własny projekt. W Polsce jest więc motywacja, aby udowodnić, że jest się w czymś dobrym, ale nie ma chyba tej chęci i możliwości, żeby od razu coś z tymi umiejętnościami zrobić na wczesnym etapie. Bardzo dobrą inicjatywą jest natomiast Krajowy Fundusz na rzecz Dzieci, którego byłem stypendystą. Organizacja ta współpracuje właśnie m.in. z Uniwersytetem Warszawski i zaangażowanymi ludźmi pokroju prof. Krzysztofa Diksa, robiąc wiele dobrego.
SpaceX buduje już większą rakietę niż Falcon i zamiast kapsuły Dragon pojazd Starship, który ma dotrzeć na Marsa. Powstanie zestaw SuperHeavy-Starship, który być może zastąpi zestaw Falcon-Dragon w lotach na stacje kosmiczną. Różnica między tymi dwoma pojazdami jest taka, że przy locie na Marsa nie da się Starshipa w ogóle kontrolować, bo komunikacja jest zbyt wolna. Natomiast w podróży na niską orbitę, można z Ziemi wysyłać komendy do Dragona, który natychmiast reaguje. Przy locie na Marsa odległość jest tak duża, że zanim do statku dotrze jakaś komenda mija 20 minut. Musi więc być on całkowicie autonomiczny i niezawodny. To tworzy całkowicie nowy poziom trudności w projektowaniu oprogramowania.
Co według Pana można by jeszcze zrobić, usprawnić, aby w przyszłości kształcić takie talenty jak Pan i najlepiej, aby je jeszcze zatrzymywać w kraju?
To jest trochę pytanie systemowo-polityczne…
Zapytam więc inaczej, czy Polska potrzebuje może jakiegoś dużego projektu, aby ściągnąć do niego młodych, zdolnych ludzi, alby nie musieli oni, szukając wyzwań, wyjeżdżać zagranicę?
To na pewno mogłoby pomóc. W końcu Dolina Krzemowa działa tak, że są w niej zlokalizowane duże firmy i całe środowisko ludzi zebranych w jednym miejscu, którzy często przenoszą się z jednej organizacji do drugiej wymieniając się wiedzą oraz doświadczeniami. Równocześnie powstaje tam dużo startupów. U nas na pewno coś na to podobieństwo też by się przydało.
Tylko czy takie rozwiązanie da się przeszczepić na nasz grunt? Czy miałoby w tym w jakiś sposób pomóc Państwo?
Na pewno nie jest to proste. Ale bardziej niż nad inwestycjami państwowymi w rozwój takiego miejsca trzeba by zastanowić się nas tym dlaczego zdolni Polacy wolą zakładać firmy w innych krajach niż tutaj? Musi być tego jakiś powód.
Czyli jednak kwestie systemowe…
Właśnie, rzecz rozbija się o bariery systemowe. W Polsce choćby samo założenie firmy jest już małym wyzwaniem. W Stanach jest to na pewno dużo prostsze. Nie ma tam też tak dużej biurokracji. U nas najprostsze kwestie są przesadnie rozbudowane. Trzeba by zacząć właśnie od takich podstawowych spraw.
Zostawmy problemy systemowe, a wróćmy do kwestii programowania. Jakie obecnie widzi pan największe wyzwania, które stoją przed programistami?
Sam interesuję się bardziej teoretycznymi problemami – wśród nich jest np. taki związany z kryptografią. Istnieje znany otwarty problem czy da się zrobić szyfr, który nie da się złamać – określenie jest może bardzo laickie, ale to jest dobrze sformalizowany i znany problem. Czy istnieje algorytm obliczeń, w którym mając dane A można obliczyć B, a mając B nie da się obliczyć A. To znaczy da się, ale w praktyce zajęłoby to bardzo dużo czasu.
Pracowałem nad załogowym pojazdem Dragon. Zajmowałem się oprogramowaniem dla komputera pokładowego załogowych pojazdów Dragon i projekt ten rozwijałem przez ostatnie 5 lat. Można powiedzieć, że jest on już gotowy. Odbyła się nawet misja demonstracyjna tego pojazdu, na razie bez ludzi. Wygląda to tak, że Dragon leci na rakiecie Falcon, odczepia się od niej i sam dociera do stacji kosmicznej. Wszystko to dzieje się autonomicznie. To co jest wyjątkowe w tym projekcie to fakt, że pojazdy Dragon – zarówno załogowe, jak i cargo – potrafią wrócić na Ziemię i wylądować na spadochronach. Dotychczas kapsuły cargo nie wracały tylko spalały się w atmosferze.
A te od strony bardziej praktycznej?
Duża część pracy programistów to działanie mało twórcze, bo dużo rzeczy, które dla kogoś z zewnątrz wydają się proste, są bardzo skomplikowane dla programowania. Trzeba bowiem zaimplementować wiele szczegółów, które sprawiają wrażenie banalnych, a w praktyce są trudne. To jest taki ogólny problem, że każdy projekt w dużej organizacji potrzebuje wielu programistów nawet dla prostych rzeczy, bo dopracowanie tych szczegółów jest dużo bardziej pracochłonne niżby się wydawało. Wrócę tu do moich doświadczeń ze Stanów – zdziwiłem się bardzo przechodząc do SpaceX z Google’a, że zespoły są takie małe. W Google każdy zespół pracujący nad najmniejszym, najprostszym, projektem tworzy naprawdę wiele osób. Myślałem, przechodząc do SpaceX, że przy takim Dragonie będzie pracować więc zespół powiedzmy 200 specjalistów, a jak już mówiłem było nas dużo, dużo mniej.
Z czego to wynika? Z doboru konkretnych ludzi?
Po części tak. W SpaceX pracowali bowiem bardziej elitarni informatycy. Byłem pod wielkim wrażeniem poziomu wiedzy wszystkich ludzi, z którymi współpracowałem. Są to wybitni specjaliści z różnych dziedzin.
A jak się Pan odniesie do tych prognoz, że w przyszłości część prac programistycznych zostanie zautomatyzowana?
To rzeczywiście jest nieuchronne i pytanie tylko w jakim okresie czasu nastąpi? Mam taką wizję, że już za kilkadziesiąt, może już 50 lat sztuczna inteligencja będzie już na poziomie człowieka. Czyli nie tak szybko. Niestety, nie powiem Panu co się za te pięćdziesiąt lat stanie, bo tego nie wiem. Liczę jednak na pozytywnym efekt.
No właśnie, strach przed tym, dokąd może nas zaprowadzić sztuczna inteligencja jest coraz większy.
Też go odczuwam. Nawet mój były szef Elon Musk często się na ten temat wypowiada i myślę, że ma on sporo racji twierdząc, że z AI wiąże się dużo niebezpieczeństw. Ale ja staram się podejść do tego problemu bardziej pozytywnie – traktuję sztuczną inteligencję jako takie nasze kolejne pokolenie, nasze dzieło. Problemem nie jest to, czy będzie mądrzejsza od nas, tylko to, jeśli rzeczywiście tak będzie, czy będzie kontynuowała naszą misję jako cywilizacji. Chociaż nie będę też ukrywał, że nie bardzo wiem, jak zdefiniować – jaka jest ta misja?
Poza zespołem programistów SpaceX ma też osobny zespół ludzi – nazwijmy go zespołem naukowym – który nie programuje na komputerze pokładowym tylko projektuje jakie funkcjonalności powinno mieć jego oprogramowanie, biorąc pod uwagę np. fizykę. Oni właśnie dawali nam wytyczne, a mój zespół odpowiadał za zapewnienie, że zostały one w niezawodny sposób zaimplementowane na komputerze. Mieliśmy też osobny zespół, który zajmował się mechaniką orbitalną czy silnikami rakietowymi. Programiści musieli jednak orientować jak to wszystko działa, a nie tylko „ślepo” implementować to co przekazywały nam inne zespoły.
Dużo bardziej przerażające od tego, że AI nas zastąpi, jest ryzyko związane z tym, że stworzymy ją, nie do końca to przemyślawszy, a ona przejmie kontrolę nad światem i go zniszczy. Albo świat zastygnie i nie będzie się już dalej rozwijał. Ciężko jest niestety doprowadzić do tak wielkiej rewolucji, a jednocześnie sprawić by była ona bezpieczna. Inne ryzyko, o którym się mówi, a nie jest ono związane ze sztuczną inteligencją, a raczej z ogólnym rozwojem technologii, dotyczy tego, że powiedzmy stworzony zostanie nanorobot, który będzie kopiował samego siebie. Będzie się namnażać i w tempie wykładniczym zniszczy całą planetę.
Uważam więc, że utrata kontroli nad AI jest nieunikniona, ale próbuję w tym znaleźć jakiś pozytywny aspekt i myślę, że choćby to miała być w przyszłości cywilizacja samych robotów, to i tak chciałbym widzieć ją jako twórczą, dalej rozwijającą się. Na podstawie różnych przeczytanych książek mam taką optymistyczną wizję, że AI nie tyle nagle nas zastąpi, tylko jakby stanie się naszą częścią. Ludzie częściowo przekształcą się w coś na kształt cyborgów. Tak naprawdę to już się przecież dzieje, mój smartfon powoli staje się częścią mnie samego i myślę, że to przyspieszy – może będzie się on niedługo komunikować z moim mózgiem.
Co może być głównym nurtem w IT w krótszej perspektywie? Powiedzmy dziesięcioletniej.
Obecnie jest tak, że nie sama informatyka się zmienia a bardziej ma ona wpływ na inne dziedziny życia. Automatyzujemy stopniowo wszystko co ludzie robią i ten proces będzie miał wpływ na świat. Takie autonomiczne samochody – to już jest rzecz nieunikniona i to w ciągu 5-10 lat. Owszem, nie od razu zastąpią one samochody tradycyjne, na to będzie potrzeba powiedzmy lat 20. Ale już samo fakt ich istnienia będzie miał duży wpływ na to jak dalej będą funkcjonować ludzie. Część kierowców na pewno straci pracę, ale myślę, że spokojnie sobie z tym poradzimy.
Podobne obawy związane są z Przemysłem 4.0, że w wyniku automatyzacji wiele osób straci pracę. Z drugiej jednak strony mówi się, że powstaną zupełnie nowe zwody.
Też tak myślę. Na pewno nie obawiam się tego, że w końcowym efekcie zmian technologicznych większość ludzi będzie bezrobotnych. Zawsze była taka obawa, że każda nowa technologia zabiera miejsca pracy. Na pewno jednak dzieje się to wszystko bardzo szybko, występuje więc i będzie występować dalej, swego rodzaju terapia szokowa. Może być więc tak, że dużo ludzi na tym ucierpi. Tymczasowo, ale jednak. Poziom życia niektórym bardzo mocno się obniży. Ta obawa oczywiście istnieje, ale najważniejszym jest jak sobie z tym poradzić w okresie przejściowym. I tu bardzo duża powinna być rola edukacji, żeby przygotować ludzi na te nieuchronne zmiany w gospodarce.
Rozmawiał Mikołaj Marszycki